Zaczęło się od tego, że selekcjoner Janusz Wójcik wybrał w 1998 roku hotel Sobieski na bazę reprezentacji podczas zgrupowań w Warszawie i trafił na szefa kuchni kibica. Robert Sowa nie tylko spełniał kulinarne zachcianki piłkarzy, ale także szybko się z nimi zaprzyjaźnił. Efektem była propozycja dołączenia do drużyny na stałe.
- Przyjąłem ją, bo lubię przygody, a z reprezentacją mogło mnie spotkać coś wyjątkowego. Życie polega na tym, żeby chwytać okazje i decydować się na różnego rodzaju eksperymenty, zwłaszcza w dziedzinach, które są dla nas ważne. A dla mnie liczyło się i gotowanie, i futbol. Nasz pierwszy wspólny wyjazd do Burgas, jesienią 1998 roku, był bardzo udany. Wygraliśmy z Bułgarią 3:0 - wspomina mistrz kuchni.
Rolada w Korei
Po Bałkanach pojechał z reprezentacją do Niemiec, Norwegii, Grecji, Anglii... - Podczas wizyty na Wembley usłyszeliśmy, że Anglicy chcą rozebrać stary stadion. Nasi chłopcy śmiali się: "Nie rozbierajcie, przenieście do Polski! Przynajmniej jeden będzie nowy!" - opowiada Sowa. Przejechali całą Europę i część Azji, z Azerbejdżanem, Japonią, Koreą. Ta ostatnia wyprawa - na mistrzostwa świata w 2002 roku - była najbardziej egzotyczna.
- W Korei dowiedziałem się, jak jeść owoce morza i różnego rodzaju robaczki, odkryłem, że w kuchni można częściej niż noża używać nożyczek, zobaczyłem też, jak wyglądają pieski gotujące się w garnkach na ulicy. Poznałem esencjonalne buliony, kolendrę i kapustę kimchi. Do dzisiaj jestem ich fanem, w swojej kuchni używam dalekowschodnich przypraw, surowych ryb, marynuję potrawy na koreański sposób - przyznaje.
Nie znaczy to, że piłkarze byli zdani na jedzenie wyłącznie kapusty i podejrzanych z polskiego punktu widzenia mięs. Do Korei pojechała z nimi tona produktów, głównie wędlin, wody mineralnej, przypraw i rodzimych przysmaków.
- Kiedy po drugim meczu okazało się, że niestety, nic nie wyjdzie z naszego startu w mistrzostwach, zaczęliśmy sobie kulinarnie dogadzać. Kucharze koreańscy pewnie do dziś pamiętają roladę śląską, którą robiliśmy razem z Jerzym Dudkiem - śmieje się mistrz kuchni.
Wychowani na makaronach
Korea to był wyjątek. Na co dzień piłkarze przestrzegają ścisłej diety. Zasady są proste - selekcjoner wyznacza cele drużyny i przygotowuje plan treningów. Po konsultacji z nim lekarz ustala dietę, a kucharz układa menu.
Zawsze pojawiają się ciepły i zimny bufet, a na nim głównie kuchnia śródziemnomorska. Ryby - w tym uwielbiany przez Sowę łosoś norweski - owoce morza, kurczak, indyk, cielęcina, wędliny drobiowe, czasem polędwica wieprzowa i wołowa. Dużo węglowodanów - przede wszystkim makarony, rzadziej ziemniaki. Sosy: pomidorowy z bazylią, neapolitański, boloński albo carbonara z chudym mięsem. Lekkie zupy, czyli jarzynowa, bulion, minestrone. Na deser zwykle owoce. Piłkarze nie mogą jeść dań z majonezem, ciężkich sosów, tłustych wędlin, kremowych deserów i ostrych przypraw.
- Nie znaczy to, że nie mają swoich ulubionych dań. Do dziś potrafię je wyliczyć: Jacek Bąk kochał desery, zwłaszcza lody waniliowe ze śliwkami. Piotr Świerczewski uwielbiał ryby i owoce morza. Radosław Majdan najchętniej jadł gorące zupy. Marek Koźmiński - makarony. Tomasz Iwan i Tomasz Hajto lubili steki, z tym że Hajto, potężny góral, największy w drużynie, chętnie wybierał 300-gramowy T-bone. Większość jednak wolała delikatne dania, jak Roman Kosecki, który wybierał sałatkę cesarską czy carpaccio. W dniu meczu dieta była rygorystyczna. Marek Koźmiński na przykład jadł tylko makaron z oliwą i parmezanem, a Piotr Świerczewski i Jacek Bąk - same ryby - poznajemy kulinarne tajemnice piłkarzy.
Żur dla zwycięzców
Za to po rozgrywkach była dyspensa. Po wygranym meczu na stół wjeżdżał żur z chrzanem, a czasem nawet polędwiczki wieprzowe czy minikotlety schabowe.
- Później ten zwyczaj przeniósł się na dni, kiedy reprezentacji gra nie szła. Chłopcy przychodzili do mnie i mówili: "No wiemy, że nie zasłużyliśmy na ten żur, ale zrobiłbyś, co?". I robiłem, bo przecież byliśmy drużyną, czyli razem na dobre i na złe - opowiada Sowa.
Podczas jego siedmioletniej współpracy z piłkarzami zespołem zajmowało się czterech selekcjonerów: Janusz Wójcik, Jerzy Engel, Zbigniew Boniek i Paweł Janas. Na boisko wychodzili najlepsi zawodnicy europejskich klubów. Do dziś w szafie byłego kucharza reprezentacji są pamiątkowe koszulki, m.in. Liverpoolu, Bayeru Leverkusen, Liverpoolu, Realu Madryt, Celticu Glasgow czy Panathinaikosu Ateny. To prezenty od kumpli.
- Zjeździłem z drużyną kawał świata, poznawałem szefów kuchni, takie doświadczenie zawodowe procentuje do dzisiaj. Spotykałem wybitnych sportowców, których podziwiałem jeszcze jako brzdąc, oglądając mecze z ojcem: Gorgonia, Szarmacha, Latę, Lubańskiego. Ale najważniejsze, co mi zostało z tej przygody, to wielka przyjaźń z chłopakami - podkreśla.
Pełen materiał znajdziecie tutaj