Ale nie spodziewałem się po jego występie niczego nadzwyczajnego. Ot, weźmie mnie do restauracyjnej kuchni, pokaże, jak się robi obiad i to będzie wszystko – tak wtedy myślałem. I jakież było moje zdumienie, kiedy zobaczyłem Roberta z kucharzami w śnieżnobiałych czapach. Robert swoim charakterystycznym, kwiecistym i romantycznym językiem opowiadał o kuchni i potrawach, podchodząc do gotowania, jak do wysublimowanej sztuki. To nie było o zwykłej konsumpcji... Znał też upodobania wszystkich piłkarzy, wiedział, który woli kuchnię niemiecką, a który włoską.
Po dłuższej znajomości Robert zaprosił mnie na imprezę do hotelu Sobieski. To było Gotowanie gwiazd. Przyszedłem, bo chciałem zrobić Robertowi przyjemność. Przy wejściu szepnął mi do ucha: „Pamiętaj, przygotowałeś kaczkę z jabłkami”. Jakoś się tym specjalnie nie przejąłem, a tu Bożena Dykiel wyczytuje nagrodzonych i wśród nich mnie. Dostałem nagrodę za kaczkę. A wszyscy moi znajomi wiedzą, że ostatnia rzecz, która mi wychodzi, to gotowanie. Jestem kompletnym antytalentem. Dziennikarze pytali, a ja plątałem się w zeznaniach. Mówiłem, że kaczka jest po wileńsku, a receptura przechodzi z pokolenia na pokolenie.
Ale gorszym doświadczeniem, które mnie spotkało były ślimaki w programie Pytanie na śniadanie. Przez nie prawie runęła moja dziennikarska kariera. Ślimaki i ja zdecydowanie nie chodzimy w parze. Teraz Robert chcąc mi dokuczyć pyta: „Maciek, może masz ochotę na ślimaki?”