‹ Poprzedni wpis Wróć do listy wpisów Następny wpis ›

Kulinarny podbój Hiszpanii

 

Po przylocie i zameldowaniu się w madryckim „Gran Hotel Valezquez”, zachęcony słoneczną pogodą wyruszyłem na spacer, odwiedzając przy okazji liczne tapas bary. Przed tradycyjną sjestą udało się już poznać hiszpańską kulturę jedzenia i picia wina.

Wieczorem na zaproszenie znanego polskiego piłkarza - Jerzego Dudka, wyruszyłem na spotkanie do baskijskiej restauracji „Asador Donostiarra”, gdzie często goszczą piłkarze Realu Madryt, przedstawiciele show biznesu i politycy. Na ścianach restauracji wiszą setki zdjęć, na których dumnie prezentują się sportowcy i celebryci. Cristiano Ronaldo, David Beckham, Kaka, Tom Cruise, Placido Domingo, Julio Iglesias i Bill Clinton, to tylko niektórzy znani goście restauracji. Wspominając dawne czasy, kiedy byłem kucharzem polskiej reprezentacji piłkarskiej, a Jerzy Dudek przeżywał w niej lata swojej najwyższej formy i świetności, zajadaliśmy się pysznymi smażonymi papryczkami, podsuszanymi wędlinami, serami i owocami morza. Zwieńczeniem kolacji była soczysta i krucha wołowina, która lekko opieczona i pokrojona w plastry trafiła na stół. Oprócz mięsa podano bardzo rozgrzany talerz, który jak się okazało, należy posmarować kawałkiem tłuszczu i samodzielnie usmażyć na nim wołowinę wedle własnych upodobań.

W sobotę nadszedł czas na zwiedzanie Walencji i odwiedziny u mieszkających tam przyjaciół. Podróż była czystą przyjemnością, bowiem dzięki szybkiemu pociągowi AVE, pokonanie trasy liczącej 450 km zajęło zaledwie 1,5 godziny. Kolejny etap wycieczki, czyli liczący  kilkadziesiąt kilometrów odcinek z Walencji do miasteczka Jávea, pokonałem samochodem, a dzięki rozciągającym się wokół winnicom i plantacjom mandarynek, były to naprawdę urocze i niezapomniane chwile.

Dotarłszy na miejsce, nie mogłem oprzeć się pokusie odwiedzenia kilku miejscowych restauracji, rozkoszując się w nich przekąskami przygotowanymi na bazie ryb i szynki iberyjskiej oraz terriną z gęsich wątróbek.

Większość hiszpańskich restauacji serwuje tzw. menú del día, czyli obiad składający się z dwóch dań do wyboru, deseru i napojów oczywiście. Jednakże restauratorzy, widząc przyjezdnych, przeważnie częstują ich wszystkim, co mają i ciężko jest się oprzeć tej propozycji… Zwłaszcza będąc zawodowym kucharzem i poszukując nowych kulinarnych doświadczeń. Tapas bar EsTapaTi w Jávea był zachwycający i czas płynął w nim tak beztrosko, że przegapiłem ostatni pociąg do Madrytu. Powrót do stolicy przełożyłem więc na niedzielny poranek. Korzystając z okazji wydłużonego pobytu, obejrzałem mecz piłki nożnej rozgrywany przez miejscowy klub piłkarski Valencia z Malagą. Mimo trudności gospodarze wygrali 4:3. Po zakończonym około północy meczu, udałem się do pobliskiego tapas baru, aby mimo późnej pory, delektować się aromatycznymi oliwkami, krewetkami i mulami.

Tymczasem nastała niedziela… Udało się wrócić do Madrytu, gdzie oprócz zwiedzania miasta, jedną z głównych atrakcji było odwiedzenie bazaru „Mercado de San Miguel”. Niezliczona ilość produktów i przekąsek, niesamowita kultura jedzenia i atmosfera panująca na bazarze skutecznie rozbudziła mój apetyt. Po spacerze udałem się więc do modnej i zatłoczonej restauracji „Marisqueria Ribeira Do Mino" serwującej ryby i owoce morza.

 

A wieczorem przyszła pora na miejsce, gdzie łączą się piłkarskie drogi kibiców z całego świata, czyli Estadio Santiago Bernabeu. Rozegrany mecz Realu Madryt z Realem Mallorca, wygrany przez gospodarzy 1:0, był tylko jedną z atrakcji wieczoru. Przed spotkaniem udało się zrobić zakupy w klubowym sklepie, a po meczu kolejny raz zobaczyć z Jerzym Dudkiem. Nie obyło się oczywiście bez wspólnych zdjęć w klubowej kawiarni oraz pamiątkowych autografów na koszulkach „Królewskich”. Zgodnie z tradycją, która narodziła się poprzedniego dnia, również ten wieczór po meczu uczczony został kolacją w restauracji.

Tym razem była to „Lacabaña Argentina”, czyli lokal specjalizujący się w przygotowywaniu wyjątkowych w smaku mięs argentyńskich. Wszystkie dania przygotowywane były na wyeksponowanym grillu, dzięki czemu można było na bieżąco śledzić pracę kucharza i w stosownym momencie zasygnalizować kucharzowi odpowiadający nam stopień wysmażenia mięsa. Było cudownie, naprawdę smacznie, niebo w gębie…

 

W poniedziałek przed wylotem do Warszawy postanowiłem raz jeszcze spróbować hiszpańskich smaków. Tym razem padło na asturiańską restaurację „Carlos Tartiere”, gdzie zamówiłem niesamowitą zupę z białej fasoli z homarem i małżami oraz sidrę, czyli napój w rodzaju „jabłecznika”, podawany w bardzo efektowny sposób. Kelner, patrząc w dal i trzymając butelkę nad głową, nalewał sidrę do gobletu trzymanego na wysokości bioder. Napój nalany z wysokości około metra jest lekko gazowany i można go wypić bezpośrednio po nalaniu. Co ciekawe, sidrę pija się w szerokich i wysokich szklankach, wypełniając ok. 1/3 ich objętości. 

Po ostatnim posiłku i dawce hiszpańskiego słońca, nadszedł czas na powrót do Warszawy. A tu, no cóż – śnieg, chlapa i przeszywające zimno. Na szczęście kilkudniowy pobyt w Hiszpanii będący połączeniem słonecznej pogody ze świeżymi, dostępnymi na co dzień produktami, pomógł mi doładować akumulatory i zainspirował do dalszej pracy…

Robert Sowa