Po wielu doświadczeniach życiowych i zawodowych w wieku 54 lat podczas pandemii koronawirusa utwierdziłem się w dwóch przekonaniach. Jakich?
Pierwsze to, że jestem uzależniony od ludzi, od spotkań z nimi, od bezpośredniego kontaktu, uścisku dłoni, rozmowy w cztery oczy, od poważnych rozmów, ale też niezobowiązujących, wesołych spotkań. Potrzebuję przyjaciół, znajomych, pracowników, partnerów biznesowych, gości restauracyjnych i bardzo tęsknię za tymi twarzami. Bliski, codzienny kontakt jest mi niezbędny, abym dobrze się czuł. Jako kucharz, restaurator, po trosze także biznesmen, niestety nie umiem funkcjonować online - w moim wypadku to się nie sprawdza. Jako zwierzę stadne jestem od zawsze przyzwyczajony do bycia w grupie, z kimś namacalnym obok.
Kwarantanna uświadomiła mi, że zawód, który uprawiam to nie tylko gotowanie i serwowanie potraw. To ważna część, ale nie najważniejsza. Drugi człowiek oprócz jedzenia chce czegoś więcej i ja chcę mu to dawać. Narady w restauracyjnej kuchni, sprawdzanie talerzy na tzw. wydawce, wymiana uwag z serwisem, rozmowy przy stoliku z gośćmi - bardzo mi tego brakuje. Przygotowanie menu na duże medialne bankiety, z których jestem znany, adrenalina przy logistyce wydarzenia, opinie gości spotykanych na takich after party. To działa na mnie jak magnes. Znowu chcę to robić!
Drugie przekonanie dotyczy kulinariów. To jedna z niewielu dziedzin, która jest z nami, niezależnie od tego, czy jesteśmy w tzw. normalnym życiu sprzed kwarantanny, czy też zamknięci w domu. Każdy, od artystów począwszy, poprzez ludzi biznesu, młodych, starszych, niezależnie do statusu społecznego i przekonań, w czasie kwarantanny zaczął gotować. Zostałem zasypany zdjęciami dań, pytaniami na temat przygotowania potraw, prośbami o porady. Jedzenie stało się jedną z niewielu rozrywek, które mogliśmy uprawiać oddzielnie, każdy w swoim domu. Wszyscy kombinowaliśmy co zrobić z nadmiarem ryżu i makaronu, kupionego w pierwszej fali paniki, uczyliśmy się zabijać nudę codziennych obiadów, sięgaliśmy po dostępne produkty, których do dziś nie brakuje w sklepach. Mimo narzekań na dodatkowe kilogramy, których nabraliśmy w czasie siedzenia w domach, jesteśmy trochę bardziej wyedukowani kulinarnie, ale przede wszystkim jedzenie dostarczało nam pozytywnych chwil, a te należy teraz pielęgnować podwójnie. Moda na gotowanie w czasie Covid-19 to niewątpliwe pozytywna strona tej przykrej wirusowej sytuacji.
Nie ukrywam, że #lekcjazkoronowirusa do przyjemnych nie należy. Jest ciężko i ciężko będzie. Gastronomia oberwała bardzo, wielu straciło dorobek życia. Restauratorzy dwoją się i troją, by przetrwać. Popieram akcję wspierania tzw. wynosów, moje restauracje jednak do tego się nie nadają. Proces przygotowania i serwowania dań u nas jest trudny, żmudny, w domowej kuchni jest nie do powtórzenia. Z zaciekawieniem patrzę na alternatywne pomysły przekształcania restauracji i barów w delikatesy z opcją kupienia produktów. Wspieram całym sercem moich kolegów, rozmawiamy godzinami przez telefon na temat przyszłości barów i restauracji. Jestem zbudowany również tym, że mój zespół ciągle i nieustająco jest ze mną, wszyscy pracownicy czekają na powrót do pracy, podpowiadają rozwiązania, zapisujemy nowe pomysły i czekamy na magiczną datę „odmrożenia” gastronomii.
Proponowana aktualnie przez rząd opcja otwarcia restauracji, ale wyłącznie w ogródkach, nie jest najlepszym pomysłem. Niewielu restauratorów z tego skorzysta. Jeśli jest taka przestrzeń przed lokalem gastronomicznym, to najczęściej jest niewielka. A jeśli dodatkowo maja być 2-metrowe odstępy, to ile pozostanie stolików dla gości: 3? 4? 5? I z tego mamy się utrzymać?
Lato w Polsce się nie zaczęło, goście nie przepadają za siedzeniem w kocach. Nie bez znaczenia zostaje też koszt środków sanitarnych: płyny dezynfekcyjne, maseczki dla pracowników, rękawiczki itd. Oczywiście zdrowie i bezpieczeństwo są najważniejsze, ale zdaję sobie sprawę z tego, jak wzrosną koszty otwarcia każdego lokalu. Nie zapominajmy też o zatowarowaniu: lodówki od miesiąca są puste i trzeba uruchomić restauracje od początku. Staram się być jednak dobrej myśli, czekam na powrót do normalności zdając sobie sprawę, że potrzeba czasu. Nic nie jest jednak w stanie mnie powstrzymać od „gastronomicznego uczucia”, które trwa już tyle lat. Chcę wierzyć, że damy wszyscy radę. Liczę na powrót gości, na odwiedziny przyjaciół, na wspólne biesiady przy dobry jedzeniu.
Musimy myśleć pozytywnie, mimo trudnej sytuacji. Musimy się wspierać i mobilizować siły na lepsze jutro. I musimy dobrze jeść, bo to niewielka, ale jakże skuteczna przyjemność!