Robert Sowa zdradził tajniki piłkarskiej diety. Zasady były proste: selekcjoner wyznaczał cele drużyny i przygotowywał plan treningów. Po konsultacji z nim lekarz ustalał dietę, a kucharz układał menu.
Zawsze pojawiał się ciepły i zimny bufet, a na nim głównie kuchnia śródziemnomorska. Białko z najwyższej półki: ryby – w tym uwielbiany przez Sowę łosoś norweski – owoce morza, kurczak, indyk, cielęcina, wędliny drobiowe, czasem polędwica wieprzowa i wołowa. Do tego dużo węglowodanów – przede wszystkim makarony, rzadziej ziemniaki. Sosy: pomidorowy z bazylią, neapolitański, boloński albo carbonara z chudym mięsem. Lekkie zupy, czyli jarzynowa, bulion, minestrone. Na deser zwykle owoce. Eksperymenty kulinarne dozwolone, ale z ograniczeniami. Piłkarze nie mogą jeść dań z majonezem, ciężkich sosów, tłustych wędlin, kremowych deserów i ostrych przypraw.
Menu obiadowe i kolacyjne było zbliżone, opierało się na rybach, mięsie, gotowanych albo grillowanych warzywach, dodatkowo podczas obiadu na stół wjeżdżała zupa. Śniadanie to dania na ciepło, sery, wędliny, kurczak, a w wyjątkowych wypadkach – gdy danego dnia nie było meczu – jajecznica. Mała dyspensa obowiązywała również w dniu urodzin któregoś z członków reprezentacji. Ten dzień był zawsze uczczony tortem, lekkim, z dużą ilością owoców, a bez kremu, bo chodziło raczej o symbol niż o objadanie się - zdradził Robert Sowa.